Wystawa zbiorowa członków Studenckiego Koła Naukowego Kwadrat
Wystawy indywidualne w Polsce /Pierwsza organizowana przez Koło Naukowe Kwadrat wystawa, której początkiem była wspólna chęć do stworzenia czegoś ponadprogramowego względem studiów, pod luźnym i otwartym do interpretacji tematem.
„Piękne – Głośne – Dziwne” to miano publicznej prezentacji artystycznych indywidualności, które właśnie się rodzą! Łaciński tytuł mojego tekstu nie jest więc bez znaczenia. Prof. Halina Chrostowska nazywana w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku „Pierwszą Damą Polskiej Grafiki” mawiała, że nigdy nie wiadomo, kiedy zaczyna się być artystą, może nawet na drugim, trzecim roku studiów – i tego się trzymajmy! Jej autorytet czas weryfikuje tylko korzystnie.
Pierwszy wyróżnik tej prezentacji to różnorodność. Celowo unikam pojęcia „wystawa”, gdyż naturalna biegłość w obsłudze narzędzi cyfrowych cechuje nie tylko moje wnuki. Kiedy zdawałem do warszawskiej ASP, na egzaminie zadano mi pytanie, co sądzę o modnych wówczas kompozycjach z kolorowych rurek „neonowych”. Odparłem, że to przejściowy trend, ponieważ liczba barw będąca pochodną użycia znanych gazów szlachetnych jest bardzo ograniczona. Ta wiedza została mi po poprzedniej profesji (elektronika) – a na Wysokiej Komisji zrobiła widać wrażenie, skoro mnie przyjęto. W tamtym czasie było 30/40 chętnych na jedno miejsce w obydwu Akademiach: Kraków i Warszawa. Członkowie grupy KWADRAT (tak będę ich nazywał, nie podając nazwisk) są różnorodni, jak różny jest każdy z obecnych ponad ośmiu miliardów osobników gatunku homo sapiens. W tej siódemce aż dwie osoby odwołują się do tradycji surrealizmu. To dobra wiadomość, bowiem sam trend pojawił się wśród twórców w krajach zdominowanych przez racjonalizm (Szwajcaria, Francja, Czechy). Jest też oczywiste, że hołubione wśród „znawców sztuki” tzw. -izmy to nic innego jak ekspozycja kolejnych warstw dzieł, z których te najważniejsze, wszystkie je posiadają! Jeżeli więc w pierwszej ćwierci XXI wieku hasło surrealizm powraca, to znaczy, że wciąż jest ważne i żywe. Sztuka historyczna wcale nie jest sztuką, a odwoływać się do niej mogą epigoni zapatrzeni w świetlaną przeszłość. Chyba to nie dla nas!
Sukces w sztuce rzadko ma wartość rynkową. Najczęściej to własna satysfakcja albo uznanie tej niewielkiej grupy ludzi bliskich wrażliwością. Szczególne cieszy mnie uznanie podmiotowości odbiorcy, które znalazłem w autorce „Nocy na Fortach Bema”. Moja definicja postmodernizmu to coś jak rodzaj demokracji w sztuce: impulsy twórcze mają prawo u odbiorcy znajdować zupełnie odmienne treści, także emocjonalne. Wszyscy stajemy się współtwórcami, jeśli znajdujemy sens również w odbiorze!
Wrażliwość, rozumiana czasem jako czułość – tak to nazwała w swojej mowie noblowskiej Olga Tokarczuk – w mojej poprzedniej profesji oznaczała reakcję na minimalny impuls. Elektryczny. Teraz pojmuję ją jako odpowiedź na hasła i treści, których inaczej wyrazić się nie da, których nie przełożysz z koloru i kształtu na słowa czy dźwięki. Mówi się, że obraz to więcej niż tysiąc słów – a słowa zapisuje się literami/znakami, które są przecież pochodnymi obrazów. Wracamy więc do źródeł, choć zwolennicy pisanej ekspresji czują się osaczeni. Bez potrzeby, świat się zmienia i chyba ma dość wielosłowia, zbyt często kamuflującego pustosłowie. Zmienność to przecież oznaka życia!
Czym się zajmują ci, którzy cywilizację poprowadzą dalej? To bardzo poważne zagadnienia, jak relacje postępu technologii z szeroko pojmowaną przyrodą (kultura vs natura), jak oszołomienie bogactwem świata i cudem istnienia, jak kosmos wyobraźni i mikrokosmos ciała, choćby własnego, jak wreszcie niewyobrażalne kierunki rozwoju, już dziś „skazanego” na permanentną edukację. To bardzo istotne sprawy i nie można mówić, jak chcą niektórzy, że nasi sukcesorzy myślą tylko o rozrywce. Owszem, chcą się bawić, to przecież prawo ich wieku. Ale myślą szerzej i głębiej (czy to nie owoc edukacji artystycznej?) niż zdaje się wszystkim tym, co to powtarzają: a ja w ich wieku etc…
W 1979 roku byłem w Mongolii w miejscu zwanym Charchorin, a w Europie Karakorum. To dawna stolica Mongołów z czasów, gdy ich imperium sięgało od Wietnamu po Legnicę, włączając bliski i środkowy Wschód oraz część Indii. Widziałem taką mapę w Ułan Bator, gdzie nasza (dziś) Legnica była precyzyjnie zaznaczona. Samo Charchorin to kawałek stepu ogrodzonego murem, pozostało tam kilka świątyń i olbrzymi granitowy żółw. Z ziemi można butem wydłubać rzeczy, które w Europie trzyma się w muzeach, ale one niewiele znaczą dla nomadów. Warto tam wysyłać „na wycieczki” ambitnych imperialistów…
Jeśli szaleńcom nie uda się zepsuć przyszłości, to widzę optymistyczny horyzont, za którym pewnie będzie jeszcze piękniej i ciekawiej.
prof. Rafał Strent
Uczestnicy wystawy:
Jakub Adamiec
Natalia Dziadul
Oliwia Dziadul
Bartosz Kaczmarek
Zuzanna Koczkodaj
Markiz Kras
Maks Mielcarz
Clay Mikołajczyk
Urszula Wentykier
Michał Wielebski
Mikołaj Żuraw