Małgorzata Sobocińska-Kiss: Barwy życia
Wystawy indywidualne w Polsce /KOLOR PRZEDE WSZYSTKIM
Wśród wielu nieporozumień utrwaliło się przekonanie o tak zwanej kulturze koloru. Niezdecydowana gama barwna zanurzona w szarościach, brązach, nieokreślonych błękitach i zieleniach mają świadczyć o dużej wrażliwości malarskiej. Jakże często kryje nieudolność. A spójrzmy na znajdowane ostatnio, zachowane w naturalnym stanie, bardzo kolorowo malowane antyczne rzeźby, przypomnijmy sobie radosne barwy wnętrz odkopanych w Herkulanum i Pompei. Pozbądźmy się szoku po precyzyjnym oczyszczeniu stropu Kaplicy Sykstyńskiej przez wyrafinowaną japońską technikę. Wszędzie tam kolor błyszczy, cieszy i raduje tak samo, jak w oczach dziecka. Nie wstydźmy się, przecież wszelką twórczość, naukową i artystyczną mogą uprawiać tylko ci, którzy zachowali dziecięcą wrażliwość i odwagę, by działać wbrew dogmatom. Jeśli prawdy naukowe tym się wyróżniają, że wszystkie one są weryfikowalne, to przecież wartości w sztuce jako niezbędnego składnika kultury (obok techniki i dobrych obyczajów) są równie podważalne. I trzeba czasem wielu lat, byśmy przyjęli, co i ile jest warte. Bądźmy otwarci!
Przez długi czas w dwudziestym wieku działała w Polsce grupa ortodoksyjnych „kolorystów”, takich spóźnionych postimpresjonistów, która dyktowała malarski gust i we własnym mniemaniu uprawiała sztukę jedynie słuszną. Coś jak socrealizm a’ rebours. Nazywano ich Grupą Paryską, bowiem tam, zbyt późno, zasięgali współczesnego języka sztuki. Ich sałatkowe kolory w nadwiślańskim słońcu uchodziły za kanon wartości malarskich – a wszelki temat w obrazie za grzech najcięższy: to przecież literatura! Bo malarstwo to tylko kolor! Tylko i wyłącznie! Sami zaś kolor sprowadzali do zmydlonej gąbki (owe szarości, brązy, brudne zielenie i błękity).
Wśród milionów rodzajów malarstwa istnieje taka monochromatyczna propozycja zwana z francuska grisaille, którą można traktować jako podmalówkę – albo skromny szkic zapładniający wyobraźnię. Eugeniusz Get-Stankiewicz był wybitnym w skali światowej artystą, a jednocześnie daltonistą. Widział świat jak autorzy grisaille, a na kredkach i farbach miał informacje: czerwona, zielona, żółta. Wierzył, że inni reagują na kolory, które dla niego były odcieniami szarości…
Mój mentor i promotor malarskiego dyplomu prof. Aleksander Kobzdej miał dostęp do najlepszych wówczas materiałów, a Muzeum Okręgowe w Toruniu kupowało jego obrazy. Wiele z nich znałem in statu nascendi i poczułem się upokorzony, gdy po wielu latach miałem tam okazję zobaczyć je znowu. Bardzo straciły. Kobzdej orkiestrował je kolorystycznie z najwyższym mistrzostwem, a tu po czasie… Może więc należy nam malować na tyle wyraziście, by obrazy miały szansę i po dwustu latach, kiedy wreszcie doceniono jednego z najlepszych, Johannesa Vermeera van Delft.
Małgorzata Sobocińska-Kiss odbyła regularne studia w polskim systemie edukacji artystycznej, w którym jako niepodważalny pewnik funkcjonuje jedność sztuki i projektowania, jedność wrażliwej emocji i rozumowania. Jako dygresję włączę tu przypomnienie, że Aleksander Kobzdej, jeden z najwybitniejszych malarzy naszych czasów (i nie tylko) z wykształcenia był architektem!
Malarstwo Pani Małgorzaty wyróżnia pewność. Skrajne postawy warsztatowe to z jednej strony pierwotna analiza zamysłu twórczego, po której następuje rzemieślnicze wykonawstwo – albo pójście na żywioł, na improwizację na planie, jak to nazywają filmowcy. Pani Małgorzata odruchowo i pewnie komponuje kształty i zdecydowane barwy. Kolory dopełniające mają to do siebie, że się nawzajem podkreślają. Błękit jest pełniejszy obok oranżu, a czerwień obok zieleni. A to przecież kwintesencja fachowego malarstwa! Od lat próbuję przekonać ludzi spoza sztucznie i bezproduktywnie zamkniętego środowiska, że kompozycja artystyczna jest zawarta w tych samych ramach, co równanie matematyczne. Lewa strona MUSI równać się prawej. Wystarczy przeanalizować bez uprzedzeń najważniejsze artefakty… Póki co, nie ma jeszcze precyzyjnych narzędzi przekładających barwy, kształty i walory na zera i jedynki, ale jako były elektronik jestem optymistą: jedność nauki, technologii, sztuki i (oby) dobrych obyczajów to nasza nieodległa przyszłość. To taka moja definicja kultury!
Malarstwo Małgorzaty Sobocińskiej-Kiss z pozoru zdaje się znane – ale przestrzegam: pogoń za nowością to niebezpieczna droga. Moda to nie jest sens wartościowej sztuki. Musi zmieniać się co sezon by zaspokoić znudzonych (majętnych) obserwatorów – a sztuka ma nam przypominać, że jesteśmy odwieczni, tacy sami co ci z Lascaux, a jednak różni wśród obecnych ośmiu miliardów. Inni, może podobni tylko do kilku w tym bezliku. Ale o tych kilku warto zabiegać. O kontakt, bo przecież sztuka to język służący przecież porozumieniu. Język starszy, wcześniejszy niż ten mówiony, pisany. Szlachectwo zobowiązuje, a odwieczne w szczególności.
Małgorzata Sobocińska-Kiss używa w malarstwie, mimo nagan Kapistów, kształtów ludzkich figur i frenetycznych kolorów. Używa literatury! Pięknie opisuje archetypy kultury i odwieczne relacje damsko-męskie, które przecież są osią świata. Bez nich gatunek powinien zwinąć się i zniknąć, jak wiele innych przed nami. Oby nie za naszej tutaj obecności…
Rafał Strent, styczeń 2023 roku