Dominika Korzeniowska: Darling 2021 (RTA)
Wystawy indywidualne zagraniczne /BUNTOWNICZKA?
Dominujące trendy w sztuce bazują na „poszukiwaniu nowego języka” i eskalacji wyrazistych środków. Poszukiwanie nowego języka zbyt często dowodzi braku czegokolwiek do powiedzenia istniejącymi metodami ekspresji. Wynika to z kompleksów wobec nauki i zbędnego rozdrobnienia dziedzin i dyscyplin. Podobnie naukowcy (bo nie uczeni – ci są otwarci na wszystko co ciekawe) mają dystans wobec niepoliczalnych zjawisk w sztuce. I tak żyjemy w odrębnych światach, które są tuż obok, na wyciągnięcie ręki Czas może nam wyjść ze swoich pastwisk, próbować poznać to, co z pozoru takie obce? Bo przecież świat jest jednością, ten przyrodniczy, ten społeczny i ten twórczy. Ileż to odkryć naukowych powstało dzięki intuicji, podobnie jak wiele najlepszych wytworów sztuk. Uległość i nadążanie za modą nazywam sztuką tramwajową: jedziemy tylko wyznaczonym torem. Żałosne to i nudne.
Dominika Korzeniowska, mimo dyplomu u wybitnego grafika Ryszarda Otręby, autora czarno-białych gipsorytów, jest frenetycznie kolorowa. Dobrze to świadczy o nauczycielskich kwalifikacjach Jej promotora, bo nic gorszego w szkolnictwie artystycznym niż tzw. styl pracowni: równanie poziomu według oczekiwań pryncypała, na ogół równanie w dół. Niejeden talent z tego sczezł.
W czasach, gdy ton życiu artystycznemu w Polsce nadawali Kapiści (młodym wyjaśniam: ortodoksyjni koloryści, spóźnieni postimpresjoniści; nazwa od Komitetu Paryskiego) – najcięższą inwektywą była tzw. literatura. Obraz to były farby rozsmarowane w odpowiednim porządku i tyle. Wszelkie odniesienia do widzialnej sfery, do jakiejkolwiek semantyki były ciężkim grzechem. W gruncie rzeczy to taki rodzaj lokalnego taszyzmu – ale dlaczego miał się za prawdę objawioną w malarstwie? Prace Dominiki Korzeniowskiej to sama radość tworzenia. Z tą samą łatwością posługuje się pędzlem i myszką komputera, bowiem nie narzędzie dyktuje Jej drogi. Na monitorze można podobnie wymazać fałszywy krok, co zamalować albo zetrzeć na płótnie. Jedyna różnica to światłotrwałość. Najlepsze produkty naszych drukarek z czasem bledną, więdną kolorystycznie, a wreszcie pigment traci spoistość, osypuje się. Tymczasem nie ma na to mądrych, ale nie traćmy ducha… Mimo kapistowskich gromów człowiek może być jednocześnie wrażliwy na słowo i kolor. Połączenie różnych środków daje szansę wszystkim, tak jak zbiorowe dzieło to więcej niż zwykła suma – a na pograniczach zawsze jest najżyźniej.
Dominika Korzeniowska wybrała wiersze miłosne Krzysztofa Kamila Baczyńskiego jako artystyczny zaczyn. Po swojemu (czyli nie według kanonu) odnosi się do poezji w sposób niebanalny, filtrując ją przez własne doświadczenie i wrażliwość. Powstała w ten sposób „książka artystyczna” zasługuje na to, by każda osoba „upadła w miłość” (tak się przecież powinno tłumaczyć angielskie fallen in love) mogła – i powinna – taką publikację podarować Najważniejszej Drugiej Połowie. Mimo że Artystka ma duże doświadczenie współpracy z najwybitniejszymi twórcami, jak Mariusz Treliński czy Boris Kudlička, zachowała własny rozpoznawalny charakter i nie ma ambicji stawać do konkurencji w nowych co sezon zawodach sztuki umundurowanej, jak nazywam rzeszę niewolników dyktatury „nowych trendów”. Ci zdaje się, nie pamiętają, że postęp w sztuce nie istnieje, że wszystkie -izmy to nic innego niż ekspozycje kolejnych warstw dzieła, a w tych najlepszych wszystkie one istnieją jednocześnie. Kilka dekad temu wrażliwy i ciekawy człowiek pytał mnie uparcie, „czemu ta sztuka współczesna jest taka ciężka do patrzenia”. Tłumaczyłem mu, że wcale nie musi. Że znajdzie wiele pięknych, zajmujących albo ujmujących przykładów twórczości równie ambitnej, mądrej choć czasem trudnej, ale i „lekkiej do patrzenia”. Bo ludzkie uczucia to nie tylko ból, strach i cały zespół emocji wywołanych przez jaspersowskie sytuacje graniczne. Uczucia radości, szczęścia, entuzjazmu to także pole eksploracji dla każdego z twórców. Może już czas, byśmy wyszli poza obszary malkontenctwa. Cieszmy się szczęściem, choć przychodzi rzadko. Ufajmy sobie, choć niektórzy nie są tego warci. Czarnowidztwo to kamienna ściana w poprzek doliny. Radosne obrazy Dominiki Korzeniowskiej pomogą przetrwać listopadową pogodę i zagrożenia szalonego despoty ze wschodu. Cieszmy się życiem, tak jak Ona potrafi. Baczyński cieszył się nie wiedząc, co niebawem spotka jego i tę wybraną: najpiękniejszą, najlepszą, najmądrzejszą ze wszystkich na świecie. Zauroczenie pozostało w wierszach, a teraz jeszcze w spontanicznych obrazach. Razem z wierszami tworzą nową jakość świadcząc, że prawdziwe wartości odżywają, nawet po wielu dekadach. Cieszmy się tym co mamy, jak cieszą się najmłodsi ludzie i zwierzęta. Wiemy, że podczas wojen jesteśmy tak samo podatni na pozytywne emocje jak w warunkach sielanki. Kochamy się, bo przyszedł czas, bo znalazła się ta druga idealna połowa i mimo że „burza huczy wkoło nas”, nie traćmy czasu. Taki sam już nie wróci.
A obrazy Dominiki Korzeniowskiej są zwyczajnie: nadzwyczajnie ujmujące. Nie mówię: ”piękne”, bo to słowo wyświechtano w pustawej rozrywce. Baczyński, Tuwim, Szymborska i jeszcze kilkoro wspaniałych poetów operujących hermetycznym, peryferyjnym językiem wiele mogą zyskać na świecie dzięki takim przedsięwzięciom, jakim poświęciła czas, talent i serce Dominika Korzeniowska. Bądźmy więc dobrej myśli…
Rafał Strent, XI ‘2022