Piotr Krochmalski: 3 razy papier
Wystawy indywidualne w Polsce /Odkąd sięgam pamięcią, rysunek zawsze był moją pasją, Nie chcę używać górnolotnych i pompatycznych stwierdzeń typu „Od dziecka wiedziałem, że będę artystą”, ale jest faktem, iż do sztuk plastycznych zawsze mnie ciągnęło, a spośród nich najbardziej właśnie do rysunku. Tak było, jest i jestem przekonany, że nadal będzie. Moje wszystkie zeszyty szkolne wypełnione były przeróżnymi rysunkami, czy „rysunkowymi notatkami”, nie mówiąc już o tzw. „brudnopisach”, w których praktycznie były wyłącznie rysunki (tak, w moich czasach szkolnych uczniowie mieli brudnopisy, żeby tam sobie bazgrać, a w zeszytach mieć porządek). W wieku 11 lat (1966 rok) wziąłem udział w zorganizowanym przez ONZ konkursie plastycznym na temat 1000-lecia powstania państwa polskiego, i dostałem tam jakąś nagrodę. Przypadek sprawił, że na ogół w każdej klasie byłem najlepiej rysującym dzieckiem/małolatem, no i oczywiście fakt ten był nieustająco wykorzystywany przez kolegów i nauczycieli („Narysuj mi kościotrupa, albo samochód”, czy „Narysuj coś do szkolnej gazetki”). Tak było na początku, a potem zaczęło się na serio – wybór studiów, i padł on na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie, na wydziale grafiki. Rzecz jasna poznałem tam wiele technik plastycznych, jak malarstwo, grafikę warsztatową, czy nawet rzeźbę, lecz to właśnie rysunek był nadal moim ukochanym medium. A po studiach, wiadomo – praca i wystawy. I na absolutnej większości z nich prezentowałem przede wszystkim rysunki. Tak też pozostało do dziś.
Moje prace były i nadal są bardzo fabularne. Z natury jestem dość gadatliwy, dużo mówię, gdy piszę, to mocno opisowo, stąd pewnie i rysunki robię „gadatliwe”. Większość z nich opowiada jakąś historię, jest wspomnieniem, czy wyobrażeniem czegoś. Prawie nigdy nie rysuję „z natury”, to pozostawiam fotografii. Inspiracją do bardzo wielu moich prac są sny, oczywiście przetworzone przez wyobraźnię, czasem nieco zmienione na potrzebę danego rysunku. Stąd bohaterami najczęściej są ludzie, czasem zwierzęta, pokazywane głównie w jakichś wnętrzach pełnych starych mebli i bibelotów, czy w starych samochodach. W ogóle mam duży sentyment do staroci. Rzadko wychodzę w swych pracach na zewnątrz, choć czasem i to się zdarza. O tematyce będę zresztą jeszcze pisał w dalszej części tego wstępu.
No a skoro rysunek, to rzecz jasna na jakimś podłożu. Oczywiście rysować można praktycznie wszystkim i na wszystkim (na blasze, szkle, drewnie, folii, pleksi, można patykiem na piachu), jednak większość rysunków powstaje na tytułowym papierze. To medium jest też od dawna moją fascynacją. Uwielbiam papier z jego strukturą, różnymi grubościami, sztywnościami, powierzchnią, kolorami, odcieniami, kruchością, wytrzymałością na darcie, nawet z jego charakterystycznym szelestem podczas zgniatania. Jest w tym wszystkim dla mnie jakaś nieokreślona magia. I do tego ta nieskończona mnogość „przyrządów do rysowania” – ołówki, kredki, pastele, podmalówki akwarelami czy gwaszami, praktycznie wszystko co tylko przyjdzie nam do głowy.
Ta wystawa jest moją 21-szą indywidualną, postanowiłem więc, by kluczem do niej (większość moich wystaw indywidualnych miało „klucz”) były moje 3 ulubione podłoża, czyli papiery. Stąd tytuł „3 razy papier”.
Różne rodzaje papieru odkrywałem powoli, stopniowo, za każdym razem gdy poznawałem i zaczynałem stosować nowy, było to dla mnie jak olśnienie, iluminacja. Oczywiście w ciągu kilkudziesięciu lat rysowania, używałem znacznie więcej rodzajów papieru, ale te 3, które tu pokazuję są najważniejsze, najczęściej na nich rysuję, mało tego, stanowiły one o pewnych zwrotach tematycznych i formalnych w mej twórczości. Nie pokazuję tu szkiców czy małych prac na zwykłym, białym papierze A-4, czy A-5, nie pokazuję prac na różnego rodzaju papierach profesjonalnych typu czerpane czy engry. Prezentuję prace na innych gatunkach papierów, na 3 najważniejszych, które podzieliłem na 3 grupy, a każda z tych grup eksponowana jest na jednej ze ścian Galerii Białej.
Teraz chciałbym te grupy po krótce omówić.
PAPIER PAKOWY
To moje pierwsze papierowe odkrycie. Wiąże się ono z bardzo ważnym faktem w mej twórczości. Otóż dość wcześnie zacząłem mieć odczucie, iż format zwykłej, niewielkiej kartki trochę mnie ogranicza, niejako duszę się na niej. Rzecz jasna każdy format ma swój wymiar, więc i swój koniec, poza który nie da się wyjść, ale na tak małych formatach ten koniec pojawiał się w moim odczuciu zdecydowanie za szybko. Oczywiście na studiach, w pracowni rysunku, wykonywaliśmy większe prace, ale na ogół ich format nie przekraczał wielkości plakatu, czyli 100 x 70 cm. Miałem co prawda to szczęście, że przez 5 lat byłem w pracowni malarstwa i rysunku prof. Eugeniusza Markowskiego, który uwielbiał wielkie formaty i często namawiał nas do sklejania papierów, niemniej wtedy większość z nas trochę się tego bała i wielkoformatowe rysunki robiliśmy podczas zajęć dość rzadko. Jednak na mnie przyszedł czas docenienia sugestii prof. Markowskiego dość szybko. Wkrótce po skończeniu studiów przygotowywałem się do pierwszej z cyklu wystaw jakie organizował mój przyjaciel malarz, Marek Marszałek, w swej wielkiej willi na Mokotowie. Brało nas udział kilkanaścioro młodych adeptów sztuki, a każdy miał do dyspozycji dużo miejsca na ścianach. I wtedy właśnie po raz pierwszy pomyślałem – czemu ograniczać się formatem, mam pomysł na rysunek, który najlepiej będzie wyglądał jako wielka praca, więc dlaczego tak nie zrobić. Jednocześnie „inspiracją papierową” stał się portret mojej ciotki autorstwa S.I. Witkiewicza, który od zawsze wisiał w moim domu rodzinnym, i który to portret ciocia zamówiła sobie w jego znanej firmie portretowej w Zakopanem. Przyglądając mu się uważnie zauważyłem, że Witkacy wykonywał te prace nie na czym innym, tylko na papierze pakowym. Połączyłem te dwa fakty i posklejawszy kilka wielkich arkuszy uzyskałem pożądany wielki format. Jednocześnie okazał się on niezwykle „przyjazny” do rysowania. Moje ulubione wtedy narzędzie – miękki, gruby sztyft grafitowy (tzw. „Kubuś”) tak pięknie i posłusznie prowadził po nim kreskę. Również kolory (czy to gwasze, czy kredki), też wspaniale się na nim rozprowadzały. W tamtych czasach robiłem prace kolorowe, gdzie bardzo mieszałem techniki. Z czasem zacząłem stopniowo eliminować kolor, ograniczając się do jednego czy dwóch, a przeważającą częścią był rysunek kreską. Jednocześnie od samego początku urzekała mnie ta zwyczajność papieru pakowego, z jednej strony kruchość, podatność na zagniecenia i załamania, z drugiej zaś zadziwiająca wytrzymałość. Jak wiadomo pakowy ma dwie strony – błyszczącą i matową. Ja zawsze rysuję na tej matowej. Do tego wszystkiego nie bez znaczenia jest dla mnie kolor papieru pakowego – lekko beżowy, jakby trochę pożółkły, robiący wrażenie czegoś „starodawnego”. A że ja uwielbiam starocie, to i z tego powodu bardzo ów papier polubiłem.
Pierwsze prace eksponowałem bez żadnej oprawy ani wzmocnienia, przylepiając, czy przypinając je bezpośrednio do ścian galerii. Mało tego, nie dbałem o ich trwałość, po zakończeniu wystawy składałem je kilkadziesiąt razy, aż poskładane osiągały format nie większy niż A-3. Pamiętam jak koledzy żartowali, że mógłbym w ten sposób przetransportować mnóstwo prac, które wypełniłyby wielką galerię, w jednej małej walizeczce. Z czasem zacząłem jednak podchodzić do mych rysunków z większym szacunkiem i spostrzegłem, że są one trochę jak mapy, więc przyczepiałem u góry i dołu listwy, i po ekspozycji jak to robi się z mapami zwijałem je w rulony. Tak zresztą robię do dzisiaj (łatwość transportu i przechowywania, a i do ekspozycji wystarczy wbić w ścianę jeden, góra dwa gwoździe).
BLUEBACK (PAPIER BILLBOARDOWY)
Rysowanie wyłącznie na papierze pakowym trwało długo. W pewnym momencie, na początku lat 90-tych, wciągnęła mnie jak otchłań, rozwijająca się w Polsce w sposób brawurowy reklama. Nie będę tu pisał o mych doświadczeniach reklamowych, lecz jedna rzecz z tych czasów miała zdecydowany wpływ na moją twórczość, a konkretnie na kolejny materiał, na którym mogę rysować. Otóż jak powszechnie wiadomo, ważną częścią świata reklamy są plakaty wielkoformatowe, czyli billboardy. W pracy reklamowej miałem z nimi do czynienia na co dzień, a w tym także w zlecaniu, akceptowaniu i odbiorze tychże w drukarniach. I tu znowu przypadek – kiedyś zawinięto mi jakiś wydruk próbny, który miałem zawieść do pokazania w agencji reklamowej, w tzw. odpady, czyli niewykorzystane, zadrukowane kawałki papieru, na którym drukuje się billboardy. „Blueback”, bo tak nazywa się on fachowo, to bardzo specyficzny papier. Po jednej stronie biały i gładki (na niej się drukuje), po drugiej zaś szaro-błękitny, jakby gołębi, matowy (to rewers, którym przykleja się billboardy do podłoża). Do tego wszystkiego jest on dość mocny, wręcz twardy, pewnie przez to, że musi być odporny na warunki atmosferyczne. Pod względem rysowania na nim zachowuje się on zupełnie inaczej niż papier pakowy. Jest jakby „ostrzejszy” w kontakcie z ołówkiem lub kredką, trochę bardziej śliski. Do tego jest w rolkach, więc sklejanie dużego arkusza z pasów, a nie jak w przypadku pakowego z np. 4 arkuszy jest prostsze. Początkowo jako narzędzia używałem zwykłego, grubego czarnego flamastra, stąd prace te miały charakter bardzo graficzny. Wkrótce jednak wpadłem na inny pomysł. Był on wynikiem chęci utrwalenia, czy wręcz nobilitowania czegoś, co jest w mojej twórczej praktyce najważniejsze – szkicu. Od niego większość wielkoformatowych prac rozpoczynam – prosty rysunek wykonywany czarnym długopisem, na malutkiej kartce, nie większej od A-5. Gdy już go mam, to dalsza robota jest prosta. Ale właśnie ta faza bardzo mnie fascynuje i uważam ją za bardzo ważną. Tak więc postanowiłem zacząć robić owym szkicom swoiste „portrety”. I tak powstał ciągnący się od lat cykl „Szkice nobilitowane”. A blueback nadaje się do tego doskonale. Najpierw gruntuję go białą rozrzedzoną farbą emulsyjną. Grunt ma nieco mniejszą powierzchnie niż cały arkusz papieru, i tworzy właśnie portret kartki, niejako położonej na bluebacku. Najczęściej podrysowuję go jeszcze, tworząc iluzję zagnieceń, poskładania, rozdarć, zagiętych rogów itp., czyli tego wszystkiego, co mamy na małej karteczce szkicu. Dopiero na tak stworzonym podkładzie powstaje właściwy rysunek – też najczęściej wykonany wyłącznie czarną tłustą kreską wkładu Kubusia, z cieniowaniem i lekkim szrafowaniem. Zabieg ten stosuję czasem również na papierze pakowym, lecz ten, pod wpływem dużej ilości wody w podkładzie z farby emulsyjnej, bardzo się odkształca, gniecie, i trudno go później „złapać” listwami wykończającymi. Blueback zresztą też się odkształca, jednak nie aż w takim stopniu.
CIENKA TEKTURA MALARSKA
Wreszcie ostatnie odkrycie – cienka tektura malarska. Odkrycie również przypadkowe. Trzy lata temu, kupując farbę do wnętrz w jakimś supermarkecie, rzucił mi się w oczy stos rulonów w dziale wykańczania mieszkań. Zwykła tektura malarska w rolkach, czyli rodzaj papieru, którym wykładamy podłogę podczas remontu, aby jej nie zachlapać farbami. Najpierw urzekł mnie jej kolor – trochę podobny do pakowego, ale znacznie bardziej stonowany, jakby poszarzały. Dotknąłem go, i kolejny zachwyt – miękka, nieco aksamitna faktura, coś jak cieniusieńki zamsz. Bez namysłu kupiłem kilkunastometrową rolkę, skleiłem dwa dwumetrowe pasy i… No właśnie to zbiegło się w czasie z bardzo długo dojrzewającym w mej głowie nowym cyklem rysunków. Otóż od lat pragnąłem stworzyć szereg prac poświęconych bardzo ważnemu, jeśli nie najważniejszemu okresowi w moim życiu. Gdy miałem 11 lat, moja matka wyjechała do Anglii, by tam skończyć pisać, a potem wydać swoją powieść. Ponieważ praca ta zapowiadała się na co najmniej rok, mama postanowiła mnie zabrać ze sobą. A skoro miałem być tam dłużej, posłała mnie do szkoły. Tak trafiłem do dosyć ekskluzywnego colleg’u z internatem dla chłopców, mieszczącego się w XVII-wiecznym pałacu w Fawley Court nad Tamizą, nieopodal miasteczka Henley-on-Thames. W sumie nasz pobyt w Anglii przeciągnął się do kilku lat, a czas spędzony w Fawley Court odcisnął się niezwykle mocno w mojej pamięci, i myślę, że bardzo ukształtował mój charakter. Był to piękny, trudny, czasem tragiczny, ale niesamowicie barwny okres. O nim opowiada właśnie powstający od pewnego czasu ostatni cykl – „Moje Henley”. Na niniejszej wystawie prezentuję kilka pierwszych prac z tego cyklu. Jednocześnie wszystkie wykonane są (i kolejne też będą) na tekturze malarskiej. Cudowny papier. Do tego, to mój powrót do koloru, gdyż wyjątkowo dobrze rysuje się na nim suchymi pastelami, i to też będzie główne narzędzie rysunkowe tego cyklu.
Opowiedziałem tu przy okazji sporo o tematyce moich prac, o cyklach w jakich one powstają. Jednak duży na to wpływ mają tytułowe Trzy Papiery. Jak widać, zdecydowanie nie są to szlachetne papiery. To wręcz parweniusze w tej wielkiej rodzinie gatunków. Jednakże to właśnie chyba urzeka i fascynuje mnie w nich najbardziej – stworzone do zupełnie innych celów, a tak znakomicie nadają się do rysowania. Nawet ze swoimi ułomnościami i niedoskonałościami.
dr Piotr Krochmalski