Luiza Kwiatkowska i Mieczysław Wasilewski
Wystawy zbiorowe /SUKCESJA
Gdyby przyszło komuś do głowy, by weryfikować pogląd o jedności sztuki i projektowania, wtedy należy pokazać tę wystawę wraz z „didaskaliami” – bo przecież nikt nie spada nagle z nieba jako twór objawiony/nawiedzony. Każdy ma jakieś korzenie, tu i teraz. Luiza Kwiatkowska nie przypadkiem jest wychowanką Mieczysława Wasilewskiego, on zaś znalazł się wśród najlepszych absolwentów Henryka Tomaszewskiego. Tak oto znaleźliśmy się w pobliżu plakatowej osi świata, co przodkowie po łacinie nazywali (Axis mundi). Warto pamiętać, że Henryk Tomaszewski studiował malarstwo pod kierunkiem Mieczysława Kotarbińskiego – i w tym upatruję źródła światowych sukcesów Polskiej Szkoły Plakatu. Wcześniej plakat funkcjonował w roli, do jakiej go powołano. Reklamował przystępnie i prosto idee, informował, także prosto i zwięźle, zachęcał lub zniechęcał, czasem zabraniał. Aż do czasu, kiedy Tomaszewski w 1948 roku zdobył w Wiedniu pięć pierwszych nagród w międzynarodowym konkursie. Będąc zarazem szefem pracowni projektowania plakatów w Łodzi (Warszawa leżała w gruzach), miał odwagę sprzeciwić się żądaniom „politruka” (ros. „politiczeskij rukovoditiel”, polityczny kierownik), gdy ten żądał wprowadzenia zasad socrealizmu. „Na plakacie znam się lepiej” – miał odpowiedzieć Henryk Tomaszewski. Tak się zaczęło fenomenalne w skali świata zjawisko, nazwane Polską Szkołą Plakatu. A w roku 1976 Tomaszewski otrzymał tytuł Honorary Royal Designer jako jedyny artysta spoza Zjednoczonego Królestwa!
Odtąd plakat, zawsze towarzyszący wówczas filmom, znaleźć można było w najodleglejszych miejscach. Obok walki z analfabetyzmem stał się powszechną szkołą estetyzmu. Pełnił więc rolę swoistej Biblii Pauperum w miejscach, gdzie dostęp do sztuki był ograniczony. Nikt chyba nie prowadził takich badań, ale ciekawe, ile talentów plastycznych narodziło się z dala od centrów kultury dzięki tym znakomitym galeriom sztuki współczesnej na płotach.
Dziś źródłem większości problemów niemal we wszystkich dziedzinach życia jest deficyt kultury, nie tylko w naszej części świata. Jej definicja, którą propaguję, gdzie mogę, to jedność nauki, technologii, sztuki i dobrych obyczajów. Niektórzy dokładają jeszcze uprawę ziemi (cultura agri), a nawet kulturę bakterii – ale pozostańmy przy swojej działce. Kultura artystyczna ma zarazem cechę umiaru, bowiem reguły kompozycji są łudząco podobne do porządku równania matematycznego. Zarazem jednak sztuka jest otwarta na codzienne sprawdzanie, co tam jest za horyzontem – czyli na weryfikację prawd. Wspomniałem, że Henryk Tomaszewski był absolwentem malarstwa, co zasadniczo pozwalało na formalne i techniczne eksperymenty znacznie łatwiej niż przy projektowaniu zlecenia na plakat. I tak to zostało w tym zdumiewającym zjawisku, jakim stał się plakat w Polsce. Otto Hammer, rzeźbiarz z Utrechtu pokazywał mi z dumą swój największy skarb: album polskiego plakatu politycznego – który nawet w opresyjnej sytuacji cenzury i „dorodnego” komunizmu wyróżniał się plastyczną jakością. Bo gdzie indziej można było wyobrazić sobie konkurs na agitacyjny plakat polityczny, który wykluczał w projektach czerwień! Otto był lewicowcem, o co w Holandii było chyba łatwiej niż w Polsce…
Istnieje teza, że wysoka jakość kultury artystycznej w komunistycznej Polsce wynikała z jej świadomego marginalizowania, spychania sztuk wizualnych w obręb środowiska. Cenzura bywała więc łagodna, czasem świadomie ślepa. Artyści to wykorzystywali nie tylko politycznie, ale i twórczo. Odbiorcy zaś byli wyczuleni/wyuczeni, aby w tych rebusach na parkanach odczytywać treści nie tylko artystyczne. Takie codzienne testy na inteligencję: a podane tak wybornie, że dziś wspomina się je z żalem. Z żalem, bo przywrócenie normalności po upadku „najlepszego ze światów” zaowocowało trywialnością. Filmy i popularne koncerty mają przynosić dochód, więc agitacja musi być obliczona na masowego widza. Prosta (prostacka?), bez zawiłych informacji: gdzie, kiedy za ile. I tak to dziś idzie. Trzeba nam wierzyć, że kiedy znaczna część społeczeństwa zadba o spokojne życie, będzie miała dach nad głową i pewność jutra, wtedy zatęskni za czymś więcej. Tak to przecież działo się w Niderlandach w XVI i XVII wieku. Nie było wojen, a była pewność jutra.
Luiza Kwiatkowska i Mieczysław Wasilewski to dziś jakaś „forma przetrwalnikowa” tej wysokiej kultury, której coraz bardziej nam brak. Malarski rozmach, bez mała action painting, to cecha tych dwojga wybitnych twórców. Szczególny optymizm budzi decyzja Luizy Kwiatkowskiej, by pozostać w kręgu nieopłacalnej elity, gdzie liczy się efekt artystyczny, a nie trywialna, łatwa korzyść. Mieczysław Wasilewski (starszy ode mnie dokładnie o rok) to Artysta tak znany i uznany, że chyba nikt Mu w świecie nie dorówna. Prawdziwy klasyk. Zdumiewająca jest Jego skromność – ale to cecha ludzi prawdziwie wybitnych. Wie bowiem, że wartości artystyczne obiektywizują się po dwustu latach…
Mając do dyspozycji wystawę będę unikał komentowania poszczególnych obiektów. Nie chcę też, by powstał panegiryk. Dam więc tylko słowo honoru, że macie Państwo przed sobą dzieła sztuki najwyższej klasy, nie musicie więc jeździć do Paryża i Nowego Jorku. To wyjątkowa okazja!
Rafał Strent, XI ‘2022